Strony

piątek, 23 sierpnia 2013

wciąż w drodze


    To było siedem dni bez internetu. Siedem intensywnych dni. Napisaliśmy sprawozdania z każdego z nich. To będzie wielki post i mamy nadzieję, że jakoś przez niego przebrniecie. 

    16.08.2013
     Nasz kolejny dzień spędzony w drodze. Raczej brzydkiej i pochmurnej. Z Husaviku dojeżdżamy aż do Borgarnes, czyli jakieś 500 km w kierunku południowo – zachodnim. Mijamy fiordy zachodnie i cały półwysep Snaefellsnses. I znów, jak za każdym razem, jeden samochód i jedna dobrodziejka zapadają nam w pamięci jakoś wyjątkowo. Islandka, której imienia ani nie jestem w stanie powtórzyć, ani zapamiętać, ani - tym bardziej - napisać. Pani niewysoka, a także niezbyt szczupła. Uśmiecha się do nas promiennie, a z jej zęba błyska do nas złota ozdóbka. Ubrana elegancko i bardzo islandzko – bo kiedy my zakładamy polary i kurtki przeciwdeszczowe, ona stroi się w kwiecistą letnią sukienkę, turkusowe rajstopy i pantofelki na paseczek. Jest cudowna, przemiła, sympatyczna i niespotykanie otwarta. Zabiera nas do Godafoss – jej ulubionego miejsca na Islandii, w którym Islandczycy oficjalnie przyjęli chrześcijaństwo jako swoją wiarę. Blisko wodospadu (is.foss) jest kościół, który nie ma żadnych malowideł ani głównego ołtarza na chwałę Pana. Według Islandczyków najpiękniejszym obrazem jest dzieło Jego stworzenia, Islandia, dlatego w miejscu głównego ołtarza jest gigantyczne okno wychodzące na przepiękną dolinę Ljósavatnsfjall.
    Nasza radosna Islandka i my
    Późno wieczorem rozbijamy namiot w cieniu gór, tuż za miejscowością Borgarnes. Nie ma internetu, ani nie ma wody. Marcin tryiumfuje, bo nie musi myć zębów. A mi jest przykro, bo nie mogę przytulić się do Mamy w dniu Jej urodzin. 
    Stefka
     17.08.2013
    Rano kiedy się obudziłem zobaczyłem w jak pięknym miejscu się rozbiliśmy.
    Poszliśmy do Borgarness do ciekawego muzeum osadnictwa, gdzie dowiedzieliśmy się jak wikingowie kolonizowali wyspę i mniej ciekawego muzeum Sagi o Egillu, czyli najważniejszej sagi dla Islandczyków, na której opierają sporą cześć swej kultury. No i wyruszyliśmy w Złoty Krąg. Złoty krąg to miejsce na Islandii, bardzo blisko Reykjaviku, w którym jest najwięcej bardzo turystycznych atrakcji i najwięcej turystycznych turystów. Tu też, na całej Islandii, jest robione najwięcej zdjęć iPadami. Ruszyliśmy za turystami. Najpierw odwiedziliśmy Þingvellir [thingvetlir].
    Jest tu ciekawie z dwóch powodów: w tej malowniczej dolinie zbierał się Alþing, czyli pierwszy na świecie parlament (już w 970 r.). Ponadto ta malownicza dolina rozszerza się 18mm rocznie, bo właśnie tu przebiega linia subdukcji i tu rozchodzi się płyta Amerykańska i Euroazjatycka. Przekrój doliny jak z książki do geografii. Eeekstra. Właśnie dlatego jest tu dużo szczelin w stylu: idę sobie ścieżką, a tu nagle szczelina, głęboka na niewiadomoile.
    Byliśmy trochę w Ameryce i trochę w Europie
    Stefka jest bardziej w Ameryce, a ja bardziej w Europie


    Ja bawiłem się świetnie.
Marcin
    18.08.2013
    Þingvellir znajduje się na terenie niewielkiego parku narodowego wpisanego na listę UNESCO, nie ma tam wielu dróg, a kierowcy niechętnie się zatrzymują. Koło godziny 22. zostaliśmy bez miejsca na nocleg (w parku przecież nie można nocować “na dziko”), bez podwózki i bez nadziei na bezpłatne nocowanie. Jedynymi, którzy się zlitowali nad naszym losem, byli pracownicy parku narodowego. Zatrzymali się, wysłuchali naszej szczerej, słowiańskiej, wzruszającej historii o tym, że nie mamy gdzie spać i nie możemy wydostać się z terenu parku, a potem odwieźli nas na camping, podliczając nas jak za jedną osobę. Warto być szczerym, naprawdę, nawet jeśli naszym pierwotnym planem było nocowanie w nigdziu i nie płacenie wcale. Camping był położony nad przepięknym jeziorem.
    Towarzyszyły nam natrętne małe muszki, obijające się bez przerwy o twarz, wpadające do uszu, nosa i ust. Po porannej porcji owsianki ruszyliśmy na dalszy podbój Złotego Kręgu. Tym razem na naszym celowniku był Geysir – sławny gejzer, od którego wszystkie inne zawdzięczają swoją nazwę. Okazał się być Wielkiem Islandzkim Rozczarowaniem. Tłumy ludzi ciągnących z iPadami, żeby zobaczyć WYBUCH. Kiepskie, przeterminowane, przereklamowane. Dużo ładniejszych rzeczy już zdążyliśmy zobaczyć na Islandii, znacznie bardziej dziewiczych i uroczych. Dlatego wszystkim wybierającym się tutaj – odradzamy. Jeśli musicie, obejrzyjcie go sobie na początku pobytu. Dzięki temu, wszystko co zobaczycie później, będzie już tylko fajniejsze i znacznie bardziej spektakularne.
    w Geysir najłatwiej i najwięcej można pooglądać nowe sprzęty z Apple
     W tamtym miejscu znacznie bardziej spodobał mi się....sklep z ubraniami. Marcin zawsze karci mnie za takie próżniactwa, ale kobieca natura wciąż daje mi o sobie znać. Dziewczyny, jeśli lubicie modę skandynawską, proste kroje, ciepłe materiały i niesamowicie przyjemne faktury, firma Geysir jest stworzona dla was. Dla mnie na pewno. Poczułam się jak w raju, daję słowo. Zrobiłam nawet fotograficzny reportaż, ale rzecz jasna nic sobie nie kupiłam (nawet skarpetek), bo skandynawska moda to również – niestety - skandynawskie ceny.
Kolejny autostop postawił grubą kreskę w dzienniku naszej podróży – zrobiliśmy koło wokół Islandii i znów znaleźliśmy się w Selfoss, naszej wyjątkowo znielubionej miejscowości, w której przyszło nam spędzić pierwszą islandzką noc w polu koło stacji benzynowej. Ten samochód zawiózł nas do Hveragerdi. Zrobiliśmy zakupy i rozbililiśmy namiot na podmokłych terenach, wśród uroczych zielonych wzgórz i ciepłych strumyczków buchających parą, a tym samym założyliśmy nowy bezpłatny camping (koło naszego namiotu szybko zaczęły rozbijać się inne).
Stefka
19.08.2013
Tego dnia pogoda była mocno szkocka. Albo islandzka. Pewnie i to, i to. 10 min deszczu 10 min słońca, 10 min deszczu, 10 min słońca. I tak do 15.00 kiedy w końcu Islandia się zdecydowała, że jednak 10 min słońca 10 min chmur i tak na przemian będzie lepsze. W tym miejscu wypada powiedzieć, dlaczego właśnie Hveragerdi. Otóż płynie tu gorąca rzeka, która tak naprawdę jest większym strumieniem. Cały dzień poświęciliśmy na dojście do rzeki (jest w górach), ablucje, powrót i fasolę, bo tylko na nią nas stać.


 20.08.2013
Prognozy były cudowne. Cały dzień słońca w całej Islandii. Postanowiliśmy w końcu zrobić pieszą trasę Þorsmork – Landmannalaugar. Chcieliśmy zrobić ją właśnie w tym kierunku, ale znów dał dał o sobie znać autostopowy charakter naszej podróży. W lokalnej Biedronce spotkaliśmy Polaków – Kamilę i Grześka, którzy jechali drogą 4x4 na Landmannalaugar. I jak tu nie skorzystać? Skorzystaliśmy. W tym miejscu zaczyna się opowieść pełna magii, niedorzeczności i islandzkiej bajki, w której trudno uwierzyć, że się jest. Ale o tym napiszemy już jutro, bo padamy z nóg.
Marcin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz