Strony

czwartek, 29 sierpnia 2013

Brace yourselves. The Winter is coming.


Do Hali przyjechaliśmy nie tylko po to, by się wysuszyć. W okolicy Jokulsarlon znajduje się wyspa Ingólfshöfði gdzie żyją maskonury. Nota bene tu właśnie dotarł pierwszy osadnik Islandzki Ingólfur Arnarson - Wiking oczywiście. Tu miał wrzucić do morza drewniane posągi swych bogów i przyrzec, że osiedli się w miejscu gdzie zostaną wyrzucone na brzeg. Wysłał swoich niewolników, aby je odszukali. Znaleźli posągi w zatoce (vik) pełnej dymów (reykja). I w tej zatoce Inólfur się osiedlił i nazwał ją zatoką dymów, czyli Reykjavikiem. Ale dość o Wikingach.
Marcin
Od lądu dzieli wyspę pas oceanu. Płytki, przez który łatwo przejechać konno, albo dużym samochodem 4x4. Łatwo mówić, ale trudniej wykonać, ponieważ teren wokół wyspy, jak i sama wyspa są ścisłym rezerwatem przyrody, do których zwykły śmiertelnik nie ma prawa wstępu. Dlatego najprościej udać się tam na wycieczkę traktorem, do którego podczepiona jest drewniana przyczepka mieszcząca wiele, wiele osób.
Tak też właśnie zrobiliśmy – zapisaliśmy się na wycieczkę, wzięliśmy myszkę w teczkę i ruszyliśmy przed siebie siedząc w przyczepie ciągniętej przez traktor. Jazda, oprócz licznych wrażeń estetycznych i wizualnych, dostarcza uczestnikom wiele frajdy.



Po półgodzinnej podróży, dotarliśmy do zbocza wyspy, po którym trzeba się było wdrapać, aby oczom ukazał się przepiękny widok na wzburzony ocean, islandzki ląd, czarne plaże oraz liczne ptactwo. Oprócz wielkich i małych mew, Islandia słynie z dwóch ptaków. Pierwszy gatunek to drapieżny Great Skua, który na pierwszy rzut oka wygląda trochę jak jastrząb (na drugi rzut oka widać, że zamiast ostrych szponów ma brązowe płetwy). Ma ostry, zakrzywiony dziób, potężne, wielkie skrzydła i znany jest z tego, że jest naturalnym wrogiem maskonurów. W okresie lęgowym potrafią być naprawdę bardzo niebezpieczne - lubią atakować nawet ludzi.


Drugim gatunkiem są wspomniane wyżej maskonury (ang. Puffin, is. Lundi), nazywane “ptasimi clownami”. I tak, jak clownów bardzo nie lubię i od dziecka mnie przerażają, napawając bliżej nieokreślonym wstrętem, tak puffiny stały się jednymi z moich ulubionych zwierząt. Są prześliczne, wielkością raczej podobne do gołąbków anieżeli do pingwinów (jak sądził Marcin). W locie są szybkie i zwinne, natomiast siedząc na klifie wyglądają jak absolutne, rozczulające sieroty. Patrzą w dal, tymi swoimi smutnymi oczami przeżywając ból istnienia, a swoje czerwone płetwy dziwnym trafem ustawiają zawsze do wewnątrz, co potęguje wrażenie ich bezradności.
Prawdę mówiąc mieliśmy ogromne szczęście, że udało nam się zobaczyć maskonury. Trafiliśmy na ostatni moment, ponieważ w ten weekend odlatują na okres zimowy ostatnie puffinowe rodzinki. Dodatkowo dopisała nam tego dnia pogoda, a – jak już kiedyś pisałam – w ładne dni puffiny latają i nie mają ochoty przesiadywać całego dnia na klifie. Większe szczęście miał mój brat i Ada, którzy oglądali puffiny w deszczu i we mgle, więc cała wyspa niemalże tonęła w maskonurach, którym można było przypatrywać się z bliska.



Kolejnego dnia spadło na nas to, co odkładaliśmy od wieków. Musieliśmy poczynić naszą powinność i załatwić raz na zawsze sprawę z Błękitną Strzałą. Pojechaliśmy do Hofn, popchnęliśmy Forda ulicami miasteczka pokonując dystans od mechanika to punktu złomowania i zostawiliśmy tam całe nasze nieszczęście. Był smutek, liczne złożeczenia, trochę kopniaków, były niemalże łzy. Nie posiadamy jednak żadnych zdjęć z tamtego wydarzenia. Postanowiliśmy przeżyć naszą żałobę sami i w cichości naszych serc. Nawet Krzysiek, który odgrażał się, że rozbije Strzale wszystkie szyby jakimś prętem, uznał, że odezwało się w nim sumienie, więc chyba nie jest w stanie wyrządzić jej żadnej krzywdy.

Jeszcze tej samej nocy, los postanowił zrekompensować nam wszystkie smutki zsyłając na nas ALARM ZORZOWY ! Jesień na Islandii oficjalnie się zaczęła, na północy przewidują burze śnieżne od piątku do niedzieli, farmerzy panikują i w popłochu organizują natychmiastowe akcje spędzania owiec z pastwisk (w zeszłym roku zima przyszła na Islandię w ciagu jednej nocy, zasypując śniegiem w północnej Islandii około 300 tysięcy owiec), więc i zorza uznała, że ma prawo się już pokazać.
Wieczór w Musakocie. Ja śpię na podłodze, Krzysiek pisze (łamane na: “usiłuje pisać”) licencjat, Marcin zgarnia wszystkie swoje manatki (kolejnego dnia mamy ruszać w dalszą drogę), a tu nagle wpada do Musakota Ada i jak w amoku krzyczy: “AALARM ZOORZOOWY!”. Więc wypadamy wszyscy na dwór, a naszym oczom ukazuje się ONA. Piękna, absolutnie magiczna, mieniąca się i nieporównywalna z niczym innym. Nikt z nas się nie spodziewał, że będąc latem na Islandii, będziemy mogli oglądać zorzę. Teraz, każdej nocy wypatrujemy kolejnej. Pozostało nam dziewięć, już tylko dziewięć islandzkich nocy...może jeszcze na jakąś trafimy.


Następnego ranka, czyli 28.08, pożegnaliśmy Hali oraz wszystkich jej pracowników. Zebraliśmy nasze rzeczy – wyszło w sumie 3 plecaki. I tak obładowani przemieszczamy się południowym wybrzeżem z powrotem do Reykjaviku.
Wkrótce napiszemy więcej, ale póki co idziemy jeść islandzką zupę.
Stefka

wtorek, 27 sierpnia 2013

Wrzuciłem zmiany w trasie. M.in. Þhingvellir, Landmannalaugar, i tajemnicza wyprawa, o której jeszcze napiszemy posta.
Marcin

niedziela, 25 sierpnia 2013

Party time in Iceland !


Tego samego dnia, kiedy przyjechaliśmy z powrotem do Hali, zawitali tutaj Asia i Stefan – znajomi, których Ada i Krzysiek poznali w poprzednie wakacje w Maroku. Na tę samą datę przypadł dzień, w którym Daniel (Hiszpan, tutejszy kocharz) miał swoją ostatnią zmianę przed powrotem do domu. Po ośmiu miesiącach zimna i deszczu, wraca do ciepła i rodziny ! Wszystko to było wystarczającym powodem, żeby urządzić party w Musakocie. Posprzątaliśmy, poprzestawialiśmy meble, przynieśliśmy instrumenty, podłączyliśmy piec do miniorganków... W jednym pokoju skumulowało się osiemnaście osób różnych narodowości: Islandczycy, Czesi, Hiszpan, Niemiec, Serb, Włoszka, Łotysz i Polacy. Zabawa była przednia, a dżemowe granie trwało długo i namiętnie.
Marcin i Krzyś wieszają nowe dzieło sztuki
Mieszanka międzynarodowa w Musakocie

Następnego dnia mieliśmy okazję uczesniczyć w kolejnej imprezie. Innej, bo na świeżym powietrzu. Organizowanej przez Islanczyków dla Islandczyków, choć oczywiście turystów nie zabrakło. O godzinie 23.00 w Jökulsárlón rozpoczął się pokaz sztucznych ogni z okazji zakończenia wakacji. Ten weekend to dla Islanczyków w ogóle jedna wielka impreza. W Reykjaviku w ciągu dwóch dni miało się odbyć 600 koncertów. I tak, ni stąd ni zowąd, okazało się, że na Islandii mieszkają ludzie ! Powyłazili ze swoich domów, wsiedli do swoich samochodów i ruszyli pod lodowiec, żeby wspólnie uczestniczyć w tym wielkim wydarzeniu. Mnóstwo samochodów w lodowej krainie zaczęło zjeżdżać się na parking. U nas w Polsce nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego. Przecież na ogół przed żyrardowskim Kauflandem stoi tyle samo samochodów. Ale tutaj jest to zupełnie niespotykane. Odkąd przyjechaliśmy na Islandię nie widzieliśmy w jednym miejscu ani tylu ludzi, ani tylu samochodów.
Sam pokaz zrobił na nas ogromne wrażenie. Fajerwerki w Paryżu, czy Sidney są na pewno czymś spektakularnym i wartym zobaczenia, ale nieczęsto spotyka się TAKI pokaz w TAKIM krajobrazie. Jednak pokaz sztucznych ogni na lodowcu, to pokaz sztucznych ogni na lodowcu, a nie w środku miasta. Do Jökulsárlón ludzie muszą dojechać, żeby cokolwiek zobaczyć, a nie wyjrzeć przez okno. To jednak jest jakaś różnica.

Stefa i Marcin

sobota, 24 sierpnia 2013

Landmannalaugar


Trasa do Landmannalaugar [landmannalojgar] jest znacznie mniej ciekawa niż do Askji - nie ma brodów ani tak spektakularnych zakrętów i wzniesień. Za to widoki ma znacznie lepsze. 
nasz dżipo w księżycowym krajobrazie
Tuż przed wioską był jeden bród i wreszcie mogłem zrobić zdjęcie naszej przeprawy. Stefa i Grzesiek w środku. Ja i Kamila robimy zdjęcia.


W końcu naszym oczom ukazało się wielobarwne skupisko namiotów, chatek i baraków.
Marcin

Pole namiotowe w Landmannalaugar wygląda jak himalajska stacja wypadów w góry (nigdy nie byłam w Himalajach). Widać, że docierają tam tylko ci, którym zależy na prawdziwych, niezbyt turystycznych doznaniach i obcowaniu z naturą. Dziką i nieokiełznaną. Góry są przepiękne. Przecudowne oraz niezwykłe. Wygooglujcie je sobie, pomonóżcie swój zachwyt nad tym, co zobaczycie na zdjęciach razy tysiąc, a i tak wynik Waszego mnożenia nie będzie zgodny z tym, co my możemy tutaj oglądać.

 Stefa

Wjeżdżając do Landmannalaugar miałem nieodparte wrażenie, że wchodzę do świata Gór, znanych mi tylko z Pamirskich zdjęć Dziadka. Himalajska wioska, czy bardziej baza wypadowa na środku wielkiej doliny.
Marcin
Razem z Kamilą i Grześkiem poszliśmy na małą wycieczkę w góry.

Natomiast przed snem wpadliśmy na kąpiel w gorącym strumieniu. Nie wiem jak to się stało, tak nagle i niespodziewanie, wbrew moim wszelkim oczekiwaniom, że znalazłam się w raju na ziemi. Tym, o którym pisze się tylko w książkach. Góry, piękna dolina, gorąca woda, temperatura powietrza: pięć stopni, czysta woda, gigantyczny księżyc nad nami, szemrzący wodospad i unosząca się para wodna – to wszystko jakieś takie absurdalne i nierzeczywiste.


Kumulacja całego tego piękna w jednym miejscu wydaje się być czymś, co nie ma prawa istnieć. A jednak. A my mieliśmy szczęście znaleźć się w samym jego centrum.
S.

Ekipa ze srebrnego dżipa
Następnego dnia Grzesiek i Kamila pojechali do "jedynki" a my poszliśmy w Góry. Z Landmannalaugar do Þorsmork jest poprowadzona czterodniowa piesza trasa opisana w Lonely Planet jako "one of the best hikes in the world". Niestety pogoda pozwoliła nam tylko na dwa dni. W zasadzie to w ogóle nam na nic nie pozwoliła, ale ulegliśmy jej dopiero drugiego dnia. Tyle zdjęć co zrobiliśmy to wrzucamy. Reszta to mgła, deszcz i wiatr.
Laugarvegur to nazwa tej trasy. Hraftinnusker to "schronisko" na szlaku.
Stefka i łowce.
"To moje zdjęcie. Jest śliczne." Stefka

Stefka kosmonauta.

Pole namiotowe przy Hraftinnusker i zagrody przeciwwiatrowe.

Z Hraftinnusker do Alftavatn:
Wiatr od 12 m/s do 18 m/s. Schronisko Alftavatn jest położone przy drodze "f", czyli drodze tylko dla pojazdów 4x4. Stamtąd zabraliśmy się więc autobusem 4x4, przekraczając liczne brody i inne atrakcje.
Tak wygląda przekraczanie rzeki autobusem.
Autobus wysadził nas już przy głównej islandzkiej drodze - "jedynce", skąd chcieliśmy się zabrać do Vik (80km), ale trafiliśmy na samochód, który jechał do Hali (400km). Więc pojechaliśmy do Musakota. I tak zatoczyliśmy peeełne koło.
Marcin

Z mojej strony wyglądało to mniej więcej tak, że marsz z plecakiem w deszczu, wietrze i potwornie niskiej temperaturze były jednym z największych koszmarów, ale widoki, towarzystwo Marcina i ciepły obiad w schronisku górskim rekompensowały wszelkie zło tego świata. Schroniska na Islandii działają zupełnie inaczej niż nasze ukochane polskie schroniska górskie - nie działają jak schronienie, jak azyl, każą płacić sobie niesamowite pieniądze za nocleg lub choćby skorzystanie z kuchni, a ci którzy nocują na polu namiotowym mogą co najwyżej wejść do przedsionka. W Polsce byłoby to nie do pomyślenia ! Oczywiście obsługa jest przemiła, pomocna, a sama chatka ma prawdziwy wysokogórski klimat.
Trasę w Landmannalaugar polecam absolutnie każdemu, ale raczej tylko i wyłącznie wtedy, kiedy prognozy przewidują ładną pogodę. W innym wypadku największa przygoda może zamienić się w największy koszmar.

Miło jest wrócić do Hali, do Krzyśka i Ady, do całej Gypsy Family w Musakocie. Dziękujemy Kamili i Grześkowi za podwózkę, a przede wszystkim super towarzystwo. Mamy nadzieję, że spędzicie ten tydzień jak najlepiej i czekać na Was będą tylko miłe zbiegi okoliczności.

Do zobaczenia wkrótce,
Stefka

piątek, 23 sierpnia 2013

wciąż w drodze


    To było siedem dni bez internetu. Siedem intensywnych dni. Napisaliśmy sprawozdania z każdego z nich. To będzie wielki post i mamy nadzieję, że jakoś przez niego przebrniecie. 

    16.08.2013
     Nasz kolejny dzień spędzony w drodze. Raczej brzydkiej i pochmurnej. Z Husaviku dojeżdżamy aż do Borgarnes, czyli jakieś 500 km w kierunku południowo – zachodnim. Mijamy fiordy zachodnie i cały półwysep Snaefellsnses. I znów, jak za każdym razem, jeden samochód i jedna dobrodziejka zapadają nam w pamięci jakoś wyjątkowo. Islandka, której imienia ani nie jestem w stanie powtórzyć, ani zapamiętać, ani - tym bardziej - napisać. Pani niewysoka, a także niezbyt szczupła. Uśmiecha się do nas promiennie, a z jej zęba błyska do nas złota ozdóbka. Ubrana elegancko i bardzo islandzko – bo kiedy my zakładamy polary i kurtki przeciwdeszczowe, ona stroi się w kwiecistą letnią sukienkę, turkusowe rajstopy i pantofelki na paseczek. Jest cudowna, przemiła, sympatyczna i niespotykanie otwarta. Zabiera nas do Godafoss – jej ulubionego miejsca na Islandii, w którym Islandczycy oficjalnie przyjęli chrześcijaństwo jako swoją wiarę. Blisko wodospadu (is.foss) jest kościół, który nie ma żadnych malowideł ani głównego ołtarza na chwałę Pana. Według Islandczyków najpiękniejszym obrazem jest dzieło Jego stworzenia, Islandia, dlatego w miejscu głównego ołtarza jest gigantyczne okno wychodzące na przepiękną dolinę Ljósavatnsfjall.
    Nasza radosna Islandka i my
    Późno wieczorem rozbijamy namiot w cieniu gór, tuż za miejscowością Borgarnes. Nie ma internetu, ani nie ma wody. Marcin tryiumfuje, bo nie musi myć zębów. A mi jest przykro, bo nie mogę przytulić się do Mamy w dniu Jej urodzin. 
    Stefka
     17.08.2013
    Rano kiedy się obudziłem zobaczyłem w jak pięknym miejscu się rozbiliśmy.
    Poszliśmy do Borgarness do ciekawego muzeum osadnictwa, gdzie dowiedzieliśmy się jak wikingowie kolonizowali wyspę i mniej ciekawego muzeum Sagi o Egillu, czyli najważniejszej sagi dla Islandczyków, na której opierają sporą cześć swej kultury. No i wyruszyliśmy w Złoty Krąg. Złoty krąg to miejsce na Islandii, bardzo blisko Reykjaviku, w którym jest najwięcej bardzo turystycznych atrakcji i najwięcej turystycznych turystów. Tu też, na całej Islandii, jest robione najwięcej zdjęć iPadami. Ruszyliśmy za turystami. Najpierw odwiedziliśmy Þingvellir [thingvetlir].
    Jest tu ciekawie z dwóch powodów: w tej malowniczej dolinie zbierał się Alþing, czyli pierwszy na świecie parlament (już w 970 r.). Ponadto ta malownicza dolina rozszerza się 18mm rocznie, bo właśnie tu przebiega linia subdukcji i tu rozchodzi się płyta Amerykańska i Euroazjatycka. Przekrój doliny jak z książki do geografii. Eeekstra. Właśnie dlatego jest tu dużo szczelin w stylu: idę sobie ścieżką, a tu nagle szczelina, głęboka na niewiadomoile.
    Byliśmy trochę w Ameryce i trochę w Europie
    Stefka jest bardziej w Ameryce, a ja bardziej w Europie


    Ja bawiłem się świetnie.
Marcin
    18.08.2013
    Þingvellir znajduje się na terenie niewielkiego parku narodowego wpisanego na listę UNESCO, nie ma tam wielu dróg, a kierowcy niechętnie się zatrzymują. Koło godziny 22. zostaliśmy bez miejsca na nocleg (w parku przecież nie można nocować “na dziko”), bez podwózki i bez nadziei na bezpłatne nocowanie. Jedynymi, którzy się zlitowali nad naszym losem, byli pracownicy parku narodowego. Zatrzymali się, wysłuchali naszej szczerej, słowiańskiej, wzruszającej historii o tym, że nie mamy gdzie spać i nie możemy wydostać się z terenu parku, a potem odwieźli nas na camping, podliczając nas jak za jedną osobę. Warto być szczerym, naprawdę, nawet jeśli naszym pierwotnym planem było nocowanie w nigdziu i nie płacenie wcale. Camping był położony nad przepięknym jeziorem.
    Towarzyszyły nam natrętne małe muszki, obijające się bez przerwy o twarz, wpadające do uszu, nosa i ust. Po porannej porcji owsianki ruszyliśmy na dalszy podbój Złotego Kręgu. Tym razem na naszym celowniku był Geysir – sławny gejzer, od którego wszystkie inne zawdzięczają swoją nazwę. Okazał się być Wielkiem Islandzkim Rozczarowaniem. Tłumy ludzi ciągnących z iPadami, żeby zobaczyć WYBUCH. Kiepskie, przeterminowane, przereklamowane. Dużo ładniejszych rzeczy już zdążyliśmy zobaczyć na Islandii, znacznie bardziej dziewiczych i uroczych. Dlatego wszystkim wybierającym się tutaj – odradzamy. Jeśli musicie, obejrzyjcie go sobie na początku pobytu. Dzięki temu, wszystko co zobaczycie później, będzie już tylko fajniejsze i znacznie bardziej spektakularne.
    w Geysir najłatwiej i najwięcej można pooglądać nowe sprzęty z Apple
     W tamtym miejscu znacznie bardziej spodobał mi się....sklep z ubraniami. Marcin zawsze karci mnie za takie próżniactwa, ale kobieca natura wciąż daje mi o sobie znać. Dziewczyny, jeśli lubicie modę skandynawską, proste kroje, ciepłe materiały i niesamowicie przyjemne faktury, firma Geysir jest stworzona dla was. Dla mnie na pewno. Poczułam się jak w raju, daję słowo. Zrobiłam nawet fotograficzny reportaż, ale rzecz jasna nic sobie nie kupiłam (nawet skarpetek), bo skandynawska moda to również – niestety - skandynawskie ceny.
Kolejny autostop postawił grubą kreskę w dzienniku naszej podróży – zrobiliśmy koło wokół Islandii i znów znaleźliśmy się w Selfoss, naszej wyjątkowo znielubionej miejscowości, w której przyszło nam spędzić pierwszą islandzką noc w polu koło stacji benzynowej. Ten samochód zawiózł nas do Hveragerdi. Zrobiliśmy zakupy i rozbililiśmy namiot na podmokłych terenach, wśród uroczych zielonych wzgórz i ciepłych strumyczków buchających parą, a tym samym założyliśmy nowy bezpłatny camping (koło naszego namiotu szybko zaczęły rozbijać się inne).
Stefka
19.08.2013
Tego dnia pogoda była mocno szkocka. Albo islandzka. Pewnie i to, i to. 10 min deszczu 10 min słońca, 10 min deszczu, 10 min słońca. I tak do 15.00 kiedy w końcu Islandia się zdecydowała, że jednak 10 min słońca 10 min chmur i tak na przemian będzie lepsze. W tym miejscu wypada powiedzieć, dlaczego właśnie Hveragerdi. Otóż płynie tu gorąca rzeka, która tak naprawdę jest większym strumieniem. Cały dzień poświęciliśmy na dojście do rzeki (jest w górach), ablucje, powrót i fasolę, bo tylko na nią nas stać.


 20.08.2013
Prognozy były cudowne. Cały dzień słońca w całej Islandii. Postanowiliśmy w końcu zrobić pieszą trasę Þorsmork – Landmannalaugar. Chcieliśmy zrobić ją właśnie w tym kierunku, ale znów dał dał o sobie znać autostopowy charakter naszej podróży. W lokalnej Biedronce spotkaliśmy Polaków – Kamilę i Grześka, którzy jechali drogą 4x4 na Landmannalaugar. I jak tu nie skorzystać? Skorzystaliśmy. W tym miejscu zaczyna się opowieść pełna magii, niedorzeczności i islandzkiej bajki, w której trudno uwierzyć, że się jest. Ale o tym napiszemy już jutro, bo padamy z nóg.
Marcin