Strony

niedziela, 8 września 2013

Westfjords

Nie pisaliśmy od tak dawna, ponieważ absolutnie nie mieliśmy dostępu do internetu. I bez wstydu przyznajemy, że w miejscach bez internetu jest na tyle pięknie, że zapomina się o prowadzeniu bloga. Wybaczcie nam zaniedbanie i nie gniewajcie się zbytnio.

Dzień pierwszy.
Zaraz po wypożyczeniu samochodu, ruszyliśmy na Fiordy Zachodnie. Postanowiliśmy je objechać od strony północnej, i tak przez kolejne dni przesuwać się ku południowi i Reykjavikowi. Pierwszą noc spędziliśmy w niewielkim miasteczku Drangsnes, gdzie po całym dniu podróży, dobrze zrobiła nam nocna kąpiel w hot potsach. Nie mamy stamtąd zdjęć, ale jak sobie wygooglujecie, to może sami stwierdzicie, że to całkiem fajne miejsce - baseny z wodą termalną są usytuowane tuż nad brzegiem oceanu. Według przewodnika Lonely Planet, w czasie przypływu, Islandczycy wskakują sobie do lodowatej wody, a później robią "hop" do hot pota i już jest im cieplutko i przyjemnie. Nie wiem czy to prawda, ale nie miałabym nic przeciwko temu, żeby zobaczyć jakiegoś takiego Islandczyka w akcji.

Szalony dom szalonych Islandczyków. Ten naród ma przedziwną tendencję do zbierania rozmaitej tandety i ustawiania jej sobie przed domem. Nie wiem...może chcą sobie jakoś urozmaicić szaroburość pogody?
Dzień drugi.
Kolejnego dnia dopisała nam pogoda - było słonecznie i wcale nie wiało tak okropnie, jak to zazwyczaj bywało. Mieliśmy szczęście natknąć się tego dnia na wiele przemiłych zwierząt...
puchate cielaki...
...kolczaste jeżowce...

...wełniaste owce i barany (z myślami samobójczymi)...
...prześmieszną fokę puszczającą bąki...
oraz dziesiątki jej równie śmiesznych krewniaków.
Trafiliśmy na kolejny, milionowy już wodospad, przy którym zrobiliśmy sobie pierwsze grupowe zdjęcie:

Wstąpiliśmy też do małego torfowego domku, który jest niemalże definicją Islandii.


Dzień trzeci.
Noc spędziliśmy na niewielkim cypelku ukrytym między fiordami. Widoki były przepiękne, a pogoda znowu wspaniała.

a fiordy to nam z ręki jadły
Słuchajcie...wstawiam te zdjęcia już chyba półtorej godziny i zastanawiam się co pisać i jak ubierać to wszystko w słowa. I wiecie? Nie da się. No bo co ja tu mogę więcej pisać? "Pięknie"? "Spójrzcie jak idealnie"? "Czy kumulacja tego wszystkiego w jednym miejscu to nie nadmiar piękna, jak na jeden wyjazd"? Prawda jest taka, że jechaliśmy samochodem przed siebie, czasami zjeżdżając z drogi, kiedy widzieliśmy coś jeszcze wspanialszego, albo wiedzieliśmy, że tam dopiero czeka na nas coś jeszcze bardziej super. Dlatego właśnie postanowiłam - po prostu zostawię Was ze zdjęciami.
Kumory approved
TYLE RADOŚCI
na Islandii mnóstwo jest opuszczonych samochodów, traktorów, domów, a nawet całych farm
"Złote Piaski" Islandii



Dojechaliśmy też do słynnej farmy Selardalur, w której Sigur Rós nagrywali część swojego filmu "Heima". Kto widział, ten wie o co chodzi, a kto nie wie - odsyłam pod ten link: https://www.youtube.com/watch?v=XKhZBaZNuI0


Noc spędziliśmy "na dziko". Najpierw dzień pożegnał nas pięknym zachodem słońca, a później czekał nas sen pod najpiękniejszym niebem tej Ziemi.

Ostatniego, czwartego dnia, skończyliśmy z Fiordami Zachodnimi i pojechaliśmy na półwysep Snæfellsnes, który jest podobno "Islandią w pigułce", ponieważ można tam zobaczyć różnorodne krajobrazy. Jest tam lodowiec, fiordowe widoki, pola lawy i inne niesamowitości.
każdy normalny Islandczyk nosi na głowie mech
Krzyś się cieszy, że niedługo wracamy do domu, a mnie się łezka w oku kręci
 Tego samego dnia, późnym wieczorem, wróciliśmy do Reykjaviku. Następny poranek to Wielkie Pakowanie, sprzątanie mieszkania Casparsa, mycie samochodu i droga do wypożyczalni w Keflaviku. Kiedy oddaliśmy samochód, okazało się, że międzynarodowe lotnisko w Keflaviku nie ma przechowalni bagażu. Nie wiedzieliśmy co robić - musieliśmy wrócić z powrotem do Reykjaviku, a nie mogliśmy tego zrobić z pięcioma dwudziestokilogramowymi plecakami i bagażami podręcznymi. Na nasze szczęście Polacy są wszędzie! Zlitował się nad nami pracownik Blue Car Rental i pozwolił zostawić nasze rzeczy w windzie dla inwalidów do godziny 22.00. Cudnie zatem. Wróciliśmy na całe popołudnie do stolicy. Marcin i ja poszwędaliśmy się po mieście i odwiedziliśmy bardzo piękny gmach opery narodowej, który stoi w porcie.
Elewacja ma przypominać rybie łusk


Wróciliśmy na lotnisko zgodnie z planem - o 22.00 (naszym ostatnim 64 autostopem), a lot mieliśmy zaplanowany na godzinę szóstą rano czasu islandzkiego. Tak więc nocowaliśmy na lotnisku - niektórzy z nas (Ada i Krzysiek) śpiąc na ławkach, a inni (ja i Marcin) pod ławkami. Do Polski wróciliśmy o godz. 12.00 czasu polskiego.
nostalgiczne zdjęcie oddający nastrój chwili
Tak zakończyła się nasza podróż. To jednak nie jest koniec. To dopiero początek naszej podróży.
Bo świat jest przecież wielki, a ilość miejsc do obejrzenia niemalże nieskończona.


Wielkie dzięki, że byliście z nami. To nie jest koniec naszego pisania, ponieważ mamy zamiar opublikować jeszcze wszystko to, czego nie mogliśmy pokazać Wam będąc na Islandii, a także napisać poradnik dla podróżujących po Islandii - co zabarać ze sobą, a czego nie, co warto wiedzieć i z czym się liczyć. Tak więc jeśli macie jakieś pytania - pytajcie.

Dziękujemy jeszcze raz i do zobacznia !
Stefania Kumor...
...i Marcin Misiurewicz






poniedziałek, 2 września 2013

Holocene

Wyruszyliśmy z Hali ostatni raz. Obładowani znów trzema plecakami pojechaliśmy do Skaftafell, czyli miejsca znanego z wycieczek na lodowiec, oraz pięknego parku narodowego. Pierwsze co uderza to ogromna liczba samochodów. Jest to bardzo turystyczne miejsce, ale znacznie bardziej przyjazne niż Geysir. I turystyczne w trochę innym guście. Niezależnie od liczby osób park narodowy i trasy w nim są przepiękne. Ponieważ dojechaliśmy wieczorem, a prognozy na następny dzień były złe od razu przystąpiliśmy do wycieczki. Cel: Svartifoss, czyli jeden z ładniejszych islandzkich wodospadów i jeden losowo wybrany punkt widokowy.


Jest to wodospad o tyle wyjątkowy, że przy całej tej wielkości wszystkiego co na Islandii jest... przytulny. Wreszcie cokolwiek nie jest wielkie i nie ma wielkich przestrzeni.

Z punktem widokowym bardzo dobrze trafiliśmy. Bo akurat na czyste niebo i zachód słońca przy lodowcu. Spróbujemy pokazać to na zdjęciach:


Wracając zobaczyliśmy dwa małe domki przy strumieniu.


Co się okazało: jest to elektrownia wodna sprzed 70 lat. Zbudowali ją mieszkańcy okolicznych farm z części wraków z wybrzeża. Była używana przez kolejne 50 lat.

Następnego dnia wyruszyłem na krótką wycieczkę na lodowiec. Żadnej ekstremy, ale przewodnik opowiedział bardzo dużo ciekawych rzeczy o lodowcach i Vatnajokull. Na lodowiec ledwie weszliśmy, ale i tak udało mi się zobaczyć kilka interesujących lodowych form. Oto jedne z nich:

oto moulin, czyli miejsce gdzie do wnętrza lodowca wpływa strumień płynący po lodowcu. Takie dziury mogą być bardzo głębokie.

tu zaglądamy do większego moulin. Ten ma głębokość 40 metrów.

takimi wężami płynął sobie strumień


Potem szybki obiad i polecieliśmy do Vik. Do bardzo deszczowego i wietrznego Vik.

Marcin


Bardzo chcieliśmy dogłębnie poznać Vik, bo czytaliśmy i słyszeliśmy, że wiele tam miejsc tajemniczych i ukrytych, ale pogoda naprawdę nie była sprzyjająca. Wiał naprawdę silny wiatr - nawet 23 m/s - a dodatkowo padał deszcz. Padała ulewa. Zlewa totalna. Dlatego przesiedzieliśmy prawie dwa pełne dni w campingowej świetlicy. Dojechali do nas Ada i Krzyś (skończyli pracę w Hali), a kiedy w końcu się przejaśniło ruszyliśmy na odkrywanie.
Wspięliśmy się na klif, zeszliśmy z jego drugiej strony i dotarliśmy na czarną plażę, gdzie można wdrapać się na słynne bazaltowe kolumny. Może znacie je z teledysku Bona Ivera? (http://www.youtube.com/watch?v=TWcyIpul8OE)





Podczas jednej z nocy spędzonych w Vik, widzieliśmy kolejną zorzę. Znacznie intensywniejszą od poprzedniej. Wichura popsuła nam statyw do tego stopnia, że zostawilismy jego szczątki na wieczny spoczynek, ale zdjęcie i tak wyszły Marcionowi cudne.



W sobotę, 31. sierpnia ruszyliśmy autostopem do Reykjaviku. To był nasz 62 autostop na Islandii. I prawodpodobnie nasz ostatni, ponieważ dzisiaj - 01. września wypożyczyliśmy we czwórkę samochód. Mamy zamiar wyruszyć na Fjordy Zachodnie i stawić czoło złej pogodzie.
W Reyjkaviku mamy darmowe spanko w minimini pokoiku z kibelkiem w kuchni. Nie zdążyliśmy dzisiaj zobaczyć nic konkretnego, po prostu połaziliśmy sobie kolorowymi uliczkami, pooglądaliśmy budynki i wystawy sklepów, weszliśmy do dwóch kawiarni i jednej pizzerii. Werdykt po jednym dniu zwiedzania? Miasto specyficzne, ale z całą pewnością ciekawe - szczególnie pod względem muzeów, kawiarni, mody i życia nocnego. Podobno żeby zobaczyć prawdziwie dzikie zwierzęta na Islandii, należy udać się w piątkowy lub sobotni wieczór na główną ulicę Reykjaviku.
Zdjęcie dedykuję Karolci Grąbczewskiej - Kochana, gdybym tylko mogła kupiłabym Ci cały zestaw. Jak będę duża i bogata na pewno to zrobię !
Projekt najbardziej znanego kościoła w Reykjaviku został zainspirowany bazaltowymi kolumnami przy wodospadzie Svartifoss, o którym pisaliśmy na początku tego postu.
Teraz siedzimy sobie w kawiarni na islandzkich Krupówkach. Gramy w gry, pijemy gorącą czekoladę. Przyjechała do nas Vala (znajoma Krzyśka i Ady z Hali). Jest miło, ciepło, gra nam francuska muzyczka...



Śliczne żyrandole. Będę kiedyś takie miała w swojej kuchni.
Ada tradycyjnie męczy każdego kota, którego napotka na swojej drodze. I tym razem nie odmówiła sobie tej przyjemności.
Dobra, chyba starczy Wam na dzisiaj. Przepraszamy Was za długą przerwę i mamy nadzieję, że przebrniecie przez tego długiego posta z ogromną ilością zdjęć.
Miłego wieczoru,
Stefka.